Jak Barbara Chyłka poprowadziła zajęcia w Gimnazjum nr 5 w Opolu, dzięki scenariuszowi z e-globalna.edu.pl - sprawdźcie sami :)
To prawda???👩⚖️Oglądaj "Chyłkę -Oskarżenie" w poniedziałki o 21:35 w TVN oraz w Playerze 👉 https://player.pl/playerplus/seriale-online/chylka
Jak można być tak niezadowolonym, kiedy ktoś życie Ci ratuje? #chyłka #chyłkaoskarżenie #playerpl #chyłkaplayerpl #chyłkaoskarżenieplayerpl
Jak to mówią, kto się czubi, ten się lubi. A jak będzie z Chyłką i Zordonem? Chyłka już dziś o 21:30! #chylka #playerpl #playeroriginal #tvn
971K views, 3.7K likes, 887 loves, 100 comments, 445 shares, Facebook Watch Videos from Women's News Polska: Mąż zażądał pozbycia się naszej przyszłej córki z powodu spadku ojca
@serial_chylka nigdy za dużo! Oglądajcie, jak Chyłka i Zordon zajmują się rozwikłaniem zagadki zaginięcia 3-letniej dziewczynki. #serialchylka #chylka #playerpl #playeroriginal #siodemka #tvn7
Tłumaczenia w kontekście hasła "Przyspieszył operację i prawie straciła dziecko" z polskiego na angielski od Reverso Context: Przyspieszył operację i prawie straciła dziecko.
Plan Langera Juniora powiódł się - Chyłka straciła dziecko. Kordian postanawia zemścić się na Langerze. Junior nie odpuszcza, odwiedza prawniczkę przynosząc bukiet róż. Prawniczka, pomimo wielkiej straty, postanawia kontynuować sprawę Tesarewicza. Legenda solidarności postanawia wyjawić prawdę.
Joanna Chyłka, często zwana po prostu Chyłką – postać fikcyjna, główna bohaterka serii książkowej Joanna Chyłka, stworzonej przez Remigiusza Mroza, a także serialowych adaptacji powieści z tej serii. miejsce zamieszkania: Warszawa zawody, zajęcia: prawniczka, patronka aplikantów rodzice: Zuzanna Chyłka (matka), Filip Obertał (ojciec) rodzeństwo: Magdalena (siostra) związki
Kormak (lub Kormaczysko) - Starszy specjalista do spraw informacji, pracujący w kancelarii prawnej Żelazny & McVay. Postać po raz pierwszy zadebiutowała w książce Kasacja Remigiusza Mroza. Jest chudym mężczyzną w małych, okrągłych okularach ze zgarbioną sylwetką. Przywodzi na myśl chudszą i młodszą wersję Eltona Johna. Kormaczysko świetnie zna się na komputerach i
Z1yFyAh. Wczesne lata 90. to nie były dobre czasy dla kobiet po stracie. Nikt mamy do niczego nie przygotował, nikt jej nie powiedział, jak to będzie. Kiedy zaczęłam szukać bohaterów, którzy chcieliby się podzielić swoimi historiami, okazało się, że jest ich bardzo wielu. Niektórzy z nich sami stracili dzieci, inni usłyszeli to od rodziców, jeszcze inni wiedzieli, ale nigdy o tym nie rozmawiali. Sama nie miałam w sobie na tyle odwagi, żeby z każdą osobą spotkać się osobiście. Zaproponowałam kontakt mailowy, żeby nie naruszyć pewnej granicy intymności i prywatności. Tak dotarłam do trudnych i wzruszających opowieści. "Nikt mi nigdy nie powiedział" Od zawsze na wszystkich świętych jeździliśmy na jego grób. Nikt mi nigdy nie powiedział, jak to się stało. Kiedyś zapytałam mamy, powiedziała z oburzeniem: "po co wracać do takich okropnych rzeczy?". Brakowało mi zwykłej i szczerej rozmowy. Nie chciałam rozgrzebywać starych ran, ale poznać doświadczenie moich rodziców. Wiem tylko, że coś poszło nie tak, mój młodszy o dwa lata braciszek urodził się martwy. Nie pamiętam pogrzebu, bo byłam za mała. Nie wiem, czy ktoś jeszcze w rodzinie o tym wie. Miałam taki czas, że modląc się wieczorami, próbowałam z nim rozmawiać. Myślałam sobie, że jeżeli jest w Niebie, to na pewno mnie usłyszy. Może kiedyś coś odpowie? Potem zaczęłam do niego jeździć, nie tylko w listopadzie. Zwykle zostawiałam mu różę i zwykłego znicza. Ale nie to było najważniejsze, liczył się dla mnie przede wszystkim wspólny czas. Opowiadałam mu wtedy, co się u mnie dzieje, co się zmieniło, jakby to było, jakby był z nami. Nie czuję ciężaru, bardziej jestem ciekawa, jak mu Tam jest i jak to będzie, kiedy się spotkamy. "To wasz brat i siostra" Mojej mamie zmarły bliźniaki, były dwa lata młodsze ode mnie. Od zawsze chodziliśmy na ich grób, mama mówiła, że to nasze rodzeństwo, nasz brat i nasza siostra. Chłopczyk zmarł w pierwszej dobie, a dziewczynka w drugiej dobie po porodzie. Pielęgniarki zdążyły nadać chłopcu imię Michał, a dziewczynkę mama sama nazwała Agnieszka. Jak byłam mała, to często mówiłam, że szkoda, że ich nie ma, bo nie mam się z kim bawić. Jednego razu mój starszy brat powiedział mi, żebym przestała tak mówić, bo rodzicom jest przykro, więc przestałam. Mama zawsze powtarzała "Bóg dał, Bóg zabrał". Teraz, kiedy o tym myślę, wiem i wierzę, że mam siostrę i brata w Niebie. Czasem myślę o tym, jakby wyglądali i czym by się zajmowali. Wierzę w to, że kiedyś ich spotkam i, mam nadzieję, poznam. "Trzeba żyć tak, żeby się Tam z nim spotkać" To było nasze pierwsze dziecko. Jeszcze w 12. tygodniu biło mu serduszko, niestety w 17. już nie. Zaraz po tej informacji zadzwoniliśmy do naszych rodziców i zaprzyjaźnionego księdza. Wiele osób czekało z nami na Gabrysia, stopniowo informowaliśmy o tym, że już go z nami nie ma. Dużo o tym mówiłam, to mi pomagało. Moja mama też kiedyś straciła dziecko, od razu przyjechała do mnie, nie rozmawiałyśmy wiele, ale to nas bardzo do siebie zbliżyło. Ksiądz powiedział nam dwie rzeczy. Może to był najlepszy czas na odejście Gabrysia, może czekały na niego zagrożenia zdrowotne lub duchowe i lepiej było, żeby od razu poszedł do Nieba? Potem dodał: teraz trzeba żyć tak, żeby się z nim Tam spotkać. Wtedy będę mogła go przytulić. Właśnie to było dla mniej najsmutniejsze - jestem mamą, ale dziecka, którego nie mogłam przytulić. Ta sytuacja pokazała nam, ilu mamy wspaniałych ludzi wokół siebie i to, że razem z mężem radzimy sobie w trudnych sytuacjach, że mogę na nim polegać. Zrozumiałam, że nasze dokładne planowanie na nic się zdaje. Życie dziecka jest nam dane, a my mamy je należycie przyjąć, a nie zadecydować o jego stworzeniu. "O śmierci należy mówić, bo to część życia" Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że będziemy mieć kolejne dziecko, byłam w 20. tygodniu ciąży i wszystko przebiegało prawidłowo. Mieliśmy już dwie córeczki: siedmioletnią Martę i roczną Łucję. W nocy trafiłam do szpitala, w którym urodziła się Dominika. Jacek, mój mąż, powiedział Marcie, że jestem w szpitalu i że dzidziuś umarł. Kiedy wróciliśmy do domu i tak zapytała "gdzie dzidziuś?". Powtórzyłam jej to samo, rozpłakała się. Myślę, że to było dla niej za trudne, jednego dnia czekała na narodziny, a kolejnego już nie było kogoś, na kogo czekała. Obie dziewczynki uczestniczyły w pogrzebie. Dzisiaj cieszą się, że mają siostrę w Niebie i że ona za nimi oręduje. Myślę, że o śmierci należy mówić, bo to część życia. Czy da się na to przygotować? Nie, zawsze liczy się na cud. Kiedy jechałam do szpitala, rozsądek mówił mi, że to się źle skończy, ale równocześnie miałam nadzieję na cud. Ze stratą Dominiki pogodziłam się dopiero po latach. Uwierzyłam, że to nie moja wina. W Łagiewnikach raz w miesiącu jest odprawiana msza święta za rodziców nienarodzonych dzieci. Podczas modlitwy odczytywane są imiona i daty narodzin i śmierci dzieci oraz imiona ich rodziców. Tam się z nią pożegnałam. Wszystko ma swój czas. "W tamtych czasach nie mówiło się o takich rzeczach" Dowiedziałam się o tym, że mama straciła dziecko, jak już byłam dorosła. To był specyficzny dla mnie moment, ponieważ sama bardzo chciałam mieć wtedy dzieci. Ta historia nie była łatwa. Wczesne lata 90. to nie były dobre czasy dla kobiet po stracie. Tacie nie pozwolono zabrać ciała. Nikt mamy do niczego nie przygotował, nikt jej nie powiedział, jak to będzie. Ona bardzo czekała na to dziecko, bardzo się cieszyła. Nie rozumiała, dlaczego poroniła. Ogromnie mi jej żal. Sama jestem mamą i kiedy myślę o tym, że mogłabym stracić swoje dzieci, moje serce umiera. Często się tego boję. W tamtych czasach nie mówiło się o "takich rzeczach", dlatego wiem, że ta rozmowa po latach była dla niej trudna. Przykro mi, że nigdy nikomu o tym nie mówiła. Bardzo chciałabym moją siostrę przytulić. Wiem też, że mamie jest przykro, że nie ma jej grobu, który by mogła odwiedzać. Po tej stracie nie miała dzieci przez 5 lat. Kiedy myślę o mojej siostrze, to bardzo mnie wzrusza to, że ona czeka na mnie w Niebie. Smuci mnie to, że nigdy nie mogła się przytulić do naszych rodziców, że nie mogła się z nami bawić i dorastać. Nie ma jednej odpowiedzi Kiedy poznałam te historie, przekonałam się o tym, że nie ma jednej, właściwej odpowiedzi. Kiedy powiedzieć albo czy w ogóle powiedzieć? Jak to zrobić tak, żeby nasze dziecko spokojnie to przyjęło? Myślę, że w tych wszystkich pytaniach trzeba na spokojnie zacząć od siebie. Jak ja chcę przeżyć tą żałobę? Czego w tym momencie potrzebuję? Dopiero później możemy zatroszczyć się o innych. Myślę, że potrzebujemy właśnie takiej zmiany myślenia. Zanim zaczniemy myśleć o innych, zastanówmy się nad sobą. Dajmy sobie czas, oddech, przestrzeń, w których posłuchamy siebie. Dzięki temu będziemy mogli zadać sobie wiele pytań, szukać odpowiedzi, przemyśleć, a przede wszystkim przeżyć to, co najważniejsze i najtrudniejsze. Julia Bondyra - dziennikarka i redaktorka portalu prowadzi autorskiego bloga
Czym jest upadłość konsumencka?Upadłość konsumencka to postępowanie sądowe, którego celem jest oddłużenie dłużnika i jednocześnie zaspokojenie wierzycieli. W toku postępowania może mieć miejsce umorzenie części lub całości długu upadłego, lub przeprowadzenie windykacji, czyli odzyskania należności poprzez sprzedaż majątku dłużnika. Postępowanie to ma również na celu ustalenie, jakim wierzycielom, w jakiej wysokości oraz w jakich terminach dłużnik będzie zobowiązany spłacać wspomnieć o tym, że Prawo upadłościowe gwarantuje zachowanie majątku ruchomego niezbędnego w życiu codziennym po ogłoszeniu upadłości. Ile razy można ogłosić upadłość konsumencką? Upadłość można ogłosić więcej niż jeden raz, ale nie może to nastąpić wcześniej niż 10 lat od ogłoszenia poprzedniej upadłości. Kiedy ogłosić upadłość konsumencką?Aby ogłosić upadłość konsumencką, konieczne jest spełnienie dwóch warunków. Mianowicie upadłość może ogłosić wyłącznie osoba fizyczna będąca konsumentem. Osoba ta musi być również niewypłacalna, co oznacza, że utraciła ona zdolność do spłaty zobowiązań, jeżeli opóźnienie w realizacji tych zobowiązań przekracza 3 miesiące. Czy można samemu ogłosić upadłość konsumencką? Upadłość można oczywiście ogłosić samodzielnie, niemniej jednak postępowanie toczy się bez udziału wnioskodawcy, w związku z czym bardzo istotne jest odpowiednie przygotowanie i skompletowanie dokumentów oraz dowodów w sprawie. Wobec tego warto, by postępowanie o upadłość konsumencką było przeprowadzane z pomocą wyspecjalizowanej kancelarii. Jak ogłosić upadłość konsumencką?W celu ogłoszenia upadłości należy złożyć właściwy wniosek znajdujący się na stronie w sądzie upadłościowym właściwym dla miejsca zamieszkania upadłego. Jednocześnie należy uiścić opłatę sądową od wniosku, a dowód jej uregulowania trzeba dołączyć do dokumentów. We wniosku powinny znaleźć się informacje, takie jak:dane sądu,dane wnioskodawcy,wykaz majątku wraz z szacunkową wyceną jego składników,spis wierzycieli, wysokość zadłużenia i termin zapłaty,spis wierzytelności spornych, informacje o osiąganych dochodach,Wniosek o upadłość konsumencką należy również odpowiednio uzasadnić, ponieważ od tego zależy, jaki plan spłaty ustali sąd. We wniosku należy szczegółowo opisać sytuację materialną i okoliczności, które miały wpływ na zaciągnięcie zobowiązań i niemożność ich spłacenia. Do wniosku należy dołączyć dokumenty potwierdzające niewypłacalność, np. nakazy zapłaty wraz z klauzulą wypłacalności, czy umowy o kredyt/pożyczkę. Na tym etapie warto skorzystać z pomocy prawnika, bowiem odpowiednie wypełnienie wniosku i jego uzasadnienie będzie miało znaczący wpływ na decyzję sądu. Ile kosztuje wniosek o upadłość konsumencką?Opłata sądowa od wniosku za ogłoszenie upadłości konsumenckiej wynosi 30 zł i pobierana jest jednorazowo. W rzeczywistości jednak opłata za wniosek to jedynie jeden z wielu kosztów, z jakimi musi liczyć się jest także zobowiązany do pokrycia kosztów postępowania prowadzonego po ogłoszeniu upadłości konsumenckiej. Mowa tu o wynagrodzeniu syndyka, którego wysokość zależna będzie od ilości wierzycieli, wysokości masy upadłości oraz nakładu pracy syndyka. Ustawa określa minimalną i maksymalną kwotę wynagrodzenia syndyka, która wynosi od ¼ do dwukrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw bez wypłat nagród z zysku w 4 kwartale roku poprzedniego, ogłoszonego przez Prezesa kosztów postępowania w sprawie upadłości osoby fizycznej należy także doliczyć wsparcie prawnika, jeżeli zdecydujemy się na pomoc kancelarii. Koszt reprezentacji prawnej zawsze ustalany jest indywidualnie i zależny jest od stopnia skomplikowania sprawy. Szacuje się, że koszt pomocy prawnej w sprawie o upadłość może wynosić od 4 tys. zł do nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych. Czy można ogłosić upadłość konsumencką bez majątku? Dłużnik ma wyłącznie obowiązek pokrycia kosztów za wniosek. Reszta kosztów nie jest pokrywana z góry. Sąd przyznaje wówczas zaliczkę na koszty od Skarbu Państwa, której spłata zostanie uwzględniona w planie spłaty wierzycieli lub umorzona przez sąd w wyjątkowych sytuacjach. Brak majątku nie jest więc przeszkodą dla ogłoszenia upadłości konsumenckiej. Ile trwa proces upadłości konsumenckiej?Nie da się jednoznacznie stwierdzić, ile trwa proces upadłości konsumenckiej. Przepisy nie określają czasu trwania postępowania, ponieważ zależne będzie to od indywidualnej sytuacji dłużnika. Na rozpoznanie wniosku o upadłość konsumencką przyjmuje się, że sąd ma 2 miesiące. Czas ten może być zarówno krótszy, jak i może ulec wydłużeniu, w zależności od tego, ile spraw toczy się w danej instytucji. Kolejnym etapem upadłości konsumenckiej jest właściwe postępowanie upadłościowe, podczas którego ustala się skład i wartość majątku dłużnika, sporządza się listę wierzytelności i sprzedaje się majątek upadłego. Etap ten może trwać nawet kilka lat. Jeżeli natomiast dłużnik nie ma żadnego majątku, wówczas proces ten ulega przyspieszeniu. Kolejnym etapem jest ustalenie planu spłaty wierzycieli przez sąd. Spłata może być rozpisana na 12, 24 lub 36 miesiące. Jeżeli zaś sąd uzna, że dłużnik jest niezdolny do spłaty wierzycieli, wtedy zakończy postępowanie, umarzając długi bez sporządzania planu się więc, że cały proces upadłościowy może trwać od 5 do nawet 10 lat, w zależności od stopnia skomplikowania sprawy oraz ilości nie można ogłosić upadłości konsumenckiej?Upadłość konsumencka nie może być jednak ogłoszona we wszystkich przypadkach, w których konsumenci mają trudności ze spłatą zobowiązań finansowych. Upadłości konsumenckiej nie można ogłosić, gdy:dłużnik jest wypłacalny,majątek dłużnika przewyższa wartość długu,dłużnik prowadzi działalność gospodarczą,dłużnik w ciągu ostatnich 10 lat złożył wniosek o upadłość konsumencką i została ona ogłoszona,dłużnik jest akcjonariuszem lub komandytariuszem odpowiadającym dodatkowo za długi spółki. Sąd może również odrzucić wniosek o ogłoszenie upadłości konsumenckiej, w sytuacji, kiedy upadły samodzielnie i celowo doprowadził do swojej jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze plan spłaty w upadłości konsumenckiej może być zasądzony na 84 miesiące maksymalnie, niech autor poczyta trochę na ten temat a nie ludzi wprowadza w błądDlaczego komentarze są usuwane?Haha widzę że już się przygotowuje społeczeństwo na najgorsze
Kiedy pomyślę, że coś mogłoby się stać mojej córce, to aż mną całym trzęsie. Od razu odganiam od siebie takie mentalne scenariusze. Bo one są nie do ogarnięcia, nie do przetrawienia. Są straszne i paraliżujące. Wysysają ze mnie życie, chociaż realnie nic się przecież złego nie dzieje. W takich chwilach spoglądam na Tośkę, czując olbrzymią ulgę i wdzięczność losowi i Bogu za to, co mi się przytrafia. Bo wiem, że są wśród nas mamy i ojcowie, którzy stracili swoje dzieci. W swoim życiu spotkałem kilka takich osób. Wtedy jeszcze sam nie byłem rodzicem, więc wierzyłem, że czują olbrzymi ból i stratę, ale nie potrafiłem sobie tego wyobrazić. Teraz w jakimś stopniu potrafię i czasami zastanawiam się, co bym im powiedział, jakbym się zachował, gdybym jeszcze raz spotkał ich na swojej drodze. Do niedawna byłem w tym kompletnie zagubiony. Aż natrafiłem na szczere wyznanie pewnej Kanadyjki, Jenny, która jest mamą małej córeczki. Niestety wcześniej poroniła trzykrotnie, w tym dwa razy ciążę bliźniaczą. Do pewnego stopnia ciągle nosi w sobie żal do świata za to, co się jej przytrafiło. Jednocześnie zdecydowała się o tym mówić i przede wszystkim poradzić tym wszystkim, którzy spotkają na swojej drodze rodziców pogrążonych w żałobie, jak możliwie najlepiej się zachować. Słowa mają wielką moc. Każdy z nas doświadczył mocy słów. Tych, które przeraźliwie ranią, tych które inspirują a nawet takich, które leczą. W przypadku straty tak bolesnej, jak śmierć dziecka, trudno znaleźć właściwe słowa. I właśnie to niedopasowanie słów pogłębia i tak głębokie już rany. Jenny jednak empatycznie dostrzega, że za wieloma bolesnymi słowami stoją przecież dobre chęci. Niemniej, jak mówi przysłowie, dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Dobre chęci to często za mało. Poniżej znajdziecie słowa, które pomagają i takie, które ranią. Listę prezentuję bezpośrednio za Jenny, ale pozwoliłem sobie również na osobiste komentarze. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Jest mi przykro z powodu Twojej straty. Przynajmniej wiesz, że możesz zajść w ciążę. Mama w żałobie, która usłyszałaby taki komentarz, cierpiałaby niewymownie. W końcu zajście w ciążę nie gwarantuje donoszenia dziecka. A to właśnie donoszenie ciąży jest w tym wypadku prawdziwym problemem, a nie jego poczęcie. Jak komentuje Jenny, przypominanie jej o tym, że była płodna, prowadziło tylko do interpretacji, że jej ciało było bardzo skuteczne w wykańczaniu ciąż. Jest jeszcze kwestia partykuły przynajmniej. Kiedy mówimy o stracie, nie ma miejsca na żadne przynajmniej. To nic innego, jak pomniejszanie straty, z której NIC w momencie żałoby pozytywnego nie wynika. A zestawienie jej z okolicznościami jeszcze bardziej dramatycznymi nie zmieni wiele w odczuwaniu mamy. Dla niej czara bólu już jest wypełniona po brzegi i nie zmieści się tam nawet jedna kropla goryczy więcej. W rodzicielskim trudzie pomaga mi i tysiącu innych rodziców pełne szacunku podejście RIE. Jeśli zastanawiasz się, jak to podejście działa w praktyce, dołącz do grupy rodzicielskiej Rodzice RIE, gdzie aktywnie pomagamy sobie rozwiązywać codzienne wyzwania. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Pociesz się wiedząc, że taki był plan Boży. Przywołanie Boga w takiej chwili jest bardzo kontrowersyjne, szczególnie dla osób, które w Niego wierzą. Bo jak tu nie pomyśleć w takim momencie, jak Jezus cierpiący na krzyżu: “Boże, czemuś mnie opuścił?!?” Jenny była wściekła i kwestionowała fakt, że Bóg doświadczył ją w tak okrutny sposób. Dlaczego jednego dnia dał jej błogosławieństwo nowego życia, żeby zabrać je niedługo później? Słysząc od religijnych członków rodziny komentarze, żeby zaufała planowi Boga, czuła się przytłoczona i oszukana. Dlaczego to ONA została wybrana, żeby tak strasznie cierpieć? Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Lepiej, że tak się stało. Z pewnością z dzieckiem musiało być coś bardzo nie tak. Poronienia często przydarzają się z niewyjaśnionych powodów. W przypadku Jenny problemem była budowa jej macicy. Tak więc jeśli już mówić, że z kimś było coś nie tak, to w tym przypadku z mamą, a nie z dziećmi. Niemniej, jeśli nawet przyczyną poronienia są uwarunkowania genetyczne, to ciągle mówimy przecież o stracie dziecka. Dla Jenny, jak i podejrzewam dla większości mam, strata dziecka nigdy nie będzie ok, nawet jeśli płód byłby bardzo obciążony genetycznie. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Wiem, jak się teraz czujesz. Straciłem psa, który był dla mnie jak dziecko. Chcecie poznać mój osobisty komentarz do powyższego? No żesz kurwa mać! No nie wytrzymam! Co to za debil mógł tak powiedzieć? W pierwszej chwili uruchomił mi się stereotyp mało inteligentnych mieszkańców USA, ale potem przypomniałem sobie, że ta historia wydarzyła się w Kanadzie, do której mam duży pozytywny sentyment. Uuuf, muszę odetchnąć… Jak bardzo nie kochalibyśmy naszych zwierzaków i nie nazywali ich nawet członkami rodziny, to Jenny (a ja wraz z nią) uważamy, że strata pieska i strata dziecka to po prostu nie jest to samo. Naturalnie intencje komentującego z pewnością były pozytywne i raczej nie chodziło tu o porównywanie strat. To była nieudolna próba empatii. Taka może w stylu ministra Waszczykowskiego, że nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać… Twój partner jest zaangażowanym tatą? A może Ty nim jesteś? Jest miejsce w sieci, które inspiruje do lepszego ojcostwa w doborowym towarzystwie. Poleć swojemu facetowi lub sam* dołącz do grupy Lepszy Tata na FB.*Grupa tylko dla facetów. Przepraszamy wszystkie panie! Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Będziesz miała kolejne dziecko i to ukoi Twój ból. Jenny dzieli się tu niezwykłą obserwacją. Początkowo wierzyła, że tak może być. Że dziecko, które urodzi któregoś dnia, pomoże jej załagodzić wcześniejsze cierpienie. Nic bardziej mylnego. Wspomnienia o stracie nie odeszły. Żyjąca córeczka Margs często przypomina Jenny o dzieciach, które nigdy się nie narodziły. Jakie by były? Czy podobne do Margs? Czy cieszyłyby się z podobnych rzeczy? Jakie miałyby charaktery? Każde dziecko jest wyjątkowe, ukochane i niepowtarzalne. Dlatego urodziny nowego dziecka nie mogą wypełnić straty po Maleństwie, które odeszło. Mów: Jest mi przykro z powodu Twojej mów: Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. Jenny słyszała taki komentarz najczęściej ze wszystkich. Właśnie ten. Myślę, że my, ludzie, potrzebujemy poczucia jakiegoś porządku i sensu. To musiało się zdarzyć z jakiegoś powodu, bo przecież inaczej zbyt trudno byłoby nam zrozumieć tak wielkie cierpienie i stratę. To mi przypomina inną, jeszcze bardziej drastyczną interpretację. Skoro tak się stało, to widocznie ona (mama) na to zasłużyła. Straszne. To przecież nic innego, jak z ofiary zrobić oprawcę. A tymczasem moim i Jenny zdaniem nie ma uzasadnionego powodu, który sprawiłby, że strata dziecka stałaby się w porządku. Strata dziecka nigdy nie jest w porządku. Nigdy. Jak pocieszyć rodziców w żałobie. Kilka ogólnych rad od Jenny. Mów tylko Jest mi przykro. Tylko tyle można w takiej sytuacji bierz na siebie obowiązku pocieszenia rodziców. Nie jesteś w stanie tego zrobić. Wystarczy, że uznasz ich stratę i żałobę. Ty nic tu nie w żałobie zarówno mamie jak i tacie. O ojcach często zapomina się w przypadku poronień. A oni też pomoc, jeśli możesz. Ugotuj coś, pomóż w zakupach albo zajmij się starszymi dziećmi. Każdy gest będzie bardzo czas rodzinie. Strata dziecka jest niewiarygodnie trudna i dużo czasu zajmuje powrót do normalności. Twój przyjaciel lub członek rodziny prawdopodobnie już nigdy nie będzie tym samym człowiekiem, ale w końcu odnajdzie jakąś stabilizację emocjonalną. Bądź cierpliwy – rodzice po stracie dziecka przeżywają jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń, które mogą być dane człowiekowi. Jestem wdzięczny Jenny za to wyznanie, bo oswoiło mnie bardziej z całą sytuacją. Bez wątpienia ludzie w cierpieniu potrzebują wsparcia i pomocy. Niemniej ważne jest, żeby wiedzieć, jak jej można udzielić. A jak wielokrotnie się sam już przekonałem, jeśli nie wiadomo co powiedzieć w obliczu cierpienia innego człowieka, lepiej nie mówić nic. Czasami gest, uścisk dłoni czy objęcie jest warte więcej niż jakiekolwiek słowo. Co myślicie o tych radach? Co byście zmienili, dodali, co budzi Waszą wątpliwość? Nazywam się Tomasz Smaczny. Rodzicielstwo w duchu RIE (raj) to mój smaczny sposób na życie. Wspieram mamy i tatów w podejmowaniu najlepszych decyzji dotyczących wychowania swoich pociech. Żebyś jako rodzic miał więcej frajdy, spokoju, luzu i spełnienia. Robię to w oparciu o nurt rodzicielski RIE (czytaj: raj), który jako pierwszy konsekwentnie promuję publicznie w Polsce, oraz o wieloletnią praktykę coachingową. Sam jestem tatą pięciooletniej Tosi i doskonale wiem, że dużo łatwiej jest mówić niż robić. Dlaczego to robię? Przeczytaj moją historię...
Copyright © Remigiusz Mróz, 2018Copyright © Wydawnictwo Poznańskie 2018Redaktor prowadząca: Monika DługaRedakcja: Karolina BorowiecKorekta: Magdalena OwczarzakProjekt okładki: Mariusz BanachowiczProjekt typograficzny, składi łamanie: Stanisław Tuchołka / na okładce: ©Nejron Photo/Shutterstock©Fotokon/Shutterstock©Kamenetskiy Konstantin/ShutterstockKonwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz NowackiZezwalamy na udostępnianie okładki książkiw elektroniczne 2018eISBN978-83-7976-878-3CZWARTA STRONAGrupa Wydawnictwa Poznańskiego Fredry 8, 61-701 Poznańtel.: 61 853-99-10fax: 61 853-80-75[email protected] Roberta,który kiedyś spojrzał na maszynopis Kasacji ipowiedział: „wydajemy!”Non omne quod licet honestum wszystko, co dozwolone, jest 1Rondo1Gabinet Chyłki, XXI piętro biurowca SkylightUpływ czasu miał leczyć rany, ale Chyłka miała wrażenie, że jego jedyną konsekwencją jest przybliżanie do śmierci. Do utraty świadomości bez szans na jej odzyskanie. Do właśnie to mieli na myśli wszyscy ci, którzy twierdzili, żez czasem każda blizna się goi, Joanna była gotowa przyznać im rację. Doświadczała nocy wypełnionych tak głęboką pustką, że wszystko zdawało się tracić sens. Wciąż przyłapywała się na machinalnym dotykaniu brzucha – ale zamiast znajomego zaokrąglenia czuła jedynie fałdy pomarszczonej się zakopaćw pracyi zapomniećo tym, że straciła dziecko, któremu nie zdążyła nawet nadać imienia. udawało jej się zatracićw zawodowych obowiązkach – najpewniej tylko dlatego, że całą uwagę poświęcała próbom wyciągnięcia Kordiana Oryńskiego z więzienia. Myślenie o wszystkich grożących mu niebezpieczeństwach sprawiało, że nie zostawało jej wiele czasu na rozważanie czegokolwiek innego. Tym bardziej zirytowało ją, kiedy o traumie poronienia przypomniał jej pewien Rafał Kranz, ginekolog, który w ostatnich tygodniach prowadził jej ciążę. Niespecjalnie przyjemny człowiek, ale fachowiec w swojej dziedzinie. Joanna niechętnie zerknęła na pęknięty wyświetlacz telefonu, starając się przekonać samą siebie, że nie ma żadnego powodu, dla którego powinna odbierać. Kranz z pewnością chciał zaoferować słowa pocieszenia, a ona nie miała zamiaru ich wysłuchiwać. Zresztą nie wybiła jeszcze dwunasta, a niepisana zasada w kancelarii Żelazny & McVay mówiła, że do południa Chyłka zajmuje się wyłącznie swoimi sprawami, nie poświęcając uwagi niczemu ani nikomu dzwonek i wróciła do przerwanych zajęć, przekonana, że ginekolog da jej spokój. Chwilę później odebrała jednak esemesa, który był krótkim, acz wymownym wołaniem o pomoc. Kranz pisał, że jest w kancelaryjnej recepcji i natychmiast musi się z nią zobaczyć. Dodawał, że recepcjonistka nie chce go przepuścić nabrała głęboko tchu i po chwilowym wahaniu uznała, że najlepiej będzie spławić lekarza samodzielnie. Sięgnęła po telefon stacjonarny i wybrała numer Anki z po chwili zjawił się w jej gabinecie. Nie sprawiał wrażenia, jakby na cito potrzebował pomocy prawnej. Niespiesznie zamknął za sobą drzwi, a potem popatrzył na Chyłkę prawie bez dała mu sposobności, by ją przywitał.– Naprawdę nie sądziłam, że jest pan jednym z tych – usta, ale się nie odezwał, wyraźnie skonsternowany. Wyglądał na człowieka, który nie przywiązywał wagi do międzyludzkich ceremoniałów, ale może pomyliła się w swojej ocenie.– Ztych? – odezwał się w końcu.– Lekarzy stalkerów, którzy nękają pacjentów, bo czują chorą potrzebę, żeby podnieść ich na duchu.– Nie po to tutaj…– To dobrze. Jak usłyszę, że nie mam prawa być kurewsko przybita, bo są tacy, którzy mają gorzej, wytłumaczę panu, że to tak, jakby zabronić szczęśliwemu się radować, bo są tacy, którzy mają moment nie odpowiadał.– Ajak zacznie mi pan pieprzyć, że cieszę się dobrym zdrowiem, nie mam żadnych chorób i w razie czego stać mnie na najlepszą opiekę lekarską, odpowiem, że znaczy to tylko tyle, iż umieram wolniej niż się na fotelu przy biurku i ściągnęła z parapetu paczkę papierosów. Miała wrażenie, że od kiedy wyszła ze szpitala, odrobiła cały deficyt nikotyny, powstały w trakcie marlboro i zaciągnęła się głęboko.– Co pan tu robi? – spytała, po czym wypuściła dym.– Nie zaproponuje mi pani, żebym usiadł?– niewygodna cisza. Chyłka zerknęła na krzesło po drugiej stronie biurka.– Ta grzęda przeznaczona jest dla kur, które znoszą złote jaja – wyjaśniła. – Pan może co najwyżej znieść krytykę.– Krytykę?– Którą zaraz pana zaleję, jeśli szybko nie dowiem się, po co zawraca mi pan między palcami papieros był jak klepsydra odmierzająca Kranzowi czas – i Chyłce wydawało się, że natręt to rozumiał, bo spojrzał na niego znacząco. Oparł się plecami o drzwi i na moment zawiesił wzrok za wyglądem nie wzbudzał zaufania, jakim powinno się obdarzać ginekologa. Miał surowy wyraz twarzy, sprawiał wrażenie człowieka raczej obcesowego. Grzywka mocno zaczesana od samego ucha na bok jakby zwilżonym grzebieniem kazała sądzić, że pedantycznie podchodzi do swojego wyglądu. Ale było to złudne. Rafał Kranz miał co najmniej dziesięć kilogramów nadwagi, a przyciasne koszula, marynarka i spodnie tylko to Chyłka zdecydowała się powierzyć mu prowadzenie ciąży, naczytała się negatywnych komentarzy na jego temat w internecie. Pacjentki narzekały na grubiaństwo, niektóre twierdziły, że traktuje je w najlepszym wypadku jak intruzów, w najgorszym jak puszczalskie siksy. Joannę niespecjalnie to interesowało – dla niej liczyło się, że lekarz mógł się pochwalić dużym doświadczeniem i sporo kursów, napisał gros artykułów naukowych, zdobył certyfikat Fetal Medicine Foundation, praktykował w Bernie, a zanim przeszedł do sektora prywatnego, był zastępcą ordynatora w szpitalu Świętej że nie certolił się z pacjentkami, Joanna traktowała nawet jako atut. Tym bardziej dziwiło ją, że zdecydował się na „domową” wizytę.– Tracę cierpliwość – odezwała się. – Choć na dobrą sprawę nigdy jej nie miałam. To paradoks, prawda?– Nie większy niż to, co mnie spotkało.– To znaczy?Mimo że grzęda nie była przeznaczona dla niego, odsunął sobie krzesło i ciężko na nie opadł. Chyłce wydawało się, że materiał koszuli na brzuchu jest tak napięty, iż któryś z guzików zaraz się odpruje.– Przejdę od razu do rzeczy – zapowiedział Rafał.– Cały czas na to liczę.– Dziś rano dostałem informację, że jedna z moich pacjentek zostawiła mi spadek.– Wpostaci dziecka?Spojrzał na nią niepewnie.– Zapłodnił pan jakąś białogłowę, a ta zostawiła bękarta w oknie życia i wskazała na pana?– Nie – odparł głosem bez wyrazu. – Miałem na myśli dosłowny spadek. Zapisała mi w testamencie cały swój majątek.– Duży?Zareagował uniesieniem brwi i powolnym skinieniem głowy, co kazało prawniczce sądzić, że masa spadkowa rzeczywiście okazała się pokaźna.– Wtakim razie musiał pan prowadzić jej ciążę jak ja iks piątkę w godzinach to porównanie, najpewniej nie zdając sobie sprawy, jak duży komplement usłyszał.– Pacjentka nie była w ciąży – odparł. – Przyjąłem ją tylko raz, podczas rutynowej kontroli. Przepisałem jej tabletki antykoncepcyjne.– Chyba wyjątkowo skuteczne, skoro tak się nie zareagował, a Joanna bacznie mu się przyjrzała. Dopiero teraz zauważyła, że jest nieobecny myślami. Zupełnie jak człowiek, który całą noc nie spał, a z samego rana dowiedział się, że choruje na nieuleczalną chorobę. I który w dodatku nie zdążył wypić kawy.– Byłem dość… skołowany całą sytuacją.– Nie dziwię się. Nawet najlepsze ABS-y nie wyhamują przed dobrze rozpędzonymi plemnikami.– Co proszę?– ABS. Anti-baby system. Nie wiem, co za dropsy jej pan przepisał, ale wątpię, żeby…– Nie zostawiła mi majątku ze względu na pigułki.– Nie – potwierdziła Chyłka i westchnęła. – Pewnie nie.– Inie znam powodu, dla którego to zrobiła – dodał, zanim adwokat zdążyła dopytać, a potem zrobił głęboki wdech. – Wiem tylko, że czekają mnie z tego powodu problemy. I dlatego potrzebuję pani pomocy.– Nie mam teraz czasu. Muszę wyciągnąć kogoś z więzienia, zanim dobierze się do niego wyjątkowo perfidny siłomasorzeźbiarz.– Pani mecenas…Urwał, kiedy uniosła dłoń.– Wchodzi mi tu pan przed dwunastą, bezprawnie anektuje krzesło, a w dodatku ociąga się pan z powiedzeniem czegokolwiek sensownego gorzej niż sędziowie z publikacją oświadczeń majątkowych. Nie mam czasu na takie bzdury.– To żadna bzdura. A sprawa może dotyczyć pani znajomego – odparł stanowczo Rafał i nachylił się w stronę biurka. – Mam na myśli tego aplikanta, którego zamierza pani zmarszczyła czoło. Tego się nie spodziewała.– Wjaki sposób ma go niby dotyczyć? – spytała.– Zdradzę to za chwilę, na razie proszę mnie posłuchać…– Słucham cały czas. Z coraz większą się i wciągnął lekko brzuch, jakby dopiero teraz się zorientował, że szwy mogą nie wytrzymać.– Pacjentka zapisała mi między innymi nieruchomość na Rakowcu, przy Grójeckiej.– Gratuluję. Blisko ogródków działkowych?– Właściwie…– To nie było pytanie, ale ponaglenie.– Rozumiem – odbąknął Kranz. Sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście zrozumiał. – Nieruchomość jest niewielka, w dodatku całkowicie zaniedbana i zarośnięta. Jak wiele podobnych budynków w tamtym rejonie. Nic szczególnego, ale… ale to, co zobaczyłem w środku… – Zawiesił głos i potrząsnął głową. – Znajdują się tam wypuściła dym w jego kierunku, mrużąc oczy. Kaszlnęła cicho, czekając na ciąg dalszy, Kranz jednak się nie odzywał.– Znalazł pan sztywniaka na posesji?Skinął głową w milczeniu.– To ci dopiero bonus.– Zwłoki są w zaawansowanym stanie rozkładu – dodał, jakby nie usłyszał komentarza. – Nie sposób powiedzieć nawet, jakiej są płci ani jak długo tam leżą. Na miejscu jest mnóstwo robactwa, much i…– Iwszystko to teraz należy do pana. Jeszcze raz gratuluję – odparła pod nosem Joanna. – Na czym polega problem?– Żartuje pani?– Znalazł pan nieboszczyka, to się zdarza. Do czego potrzebny panu adwokat? I jaki to ma rzekomo związek z Zordonem?– Nie rozumie pani…– Nie, nie rozumiem.– Zacząłem sprawdzać ten budynek, szukając czegoś, co pomogłoby mi zrozumieć, o co tutaj chodzi.– To niespecjalnie dobry pomysł, ale właściwie co kto lubi. Znam takich, co to nawet doktoraty robią z entomologii. Analizują żer gnilików, larw muchówek, grabarzy, szubaków…– Nie ruszałem zwłok.– Wtakim razie nie ma na nich pańskich odcisków palców. Czym się pan przejmuje, do cholery?– Tym, co znalazłem w jednej ze spróchniałych szuflad.– Czyli?Przełknięcie śliny przyszło Kranzowi z wyraźnym trudem. Skrzywił się, jakby wiązało się to z bólem.– Był tam list od mojej pacjentki. List zgasiła papierosa.– Popełniła samobójstwo? – odezwała się.– Tak. I okazało się, że to właśnie jej ciało Chyłki zaległa cisza, a powietrze zdawało się gęste i wilgotne, jakby do dwojga rozmówców zbliżał się front burzowy. Nie zastanawiając się długo, Joanna sięgnęła po kolejnego marlboro.– Rozumie pani, jak to wygląda… – podjął Rafał. – Dziewczyna zapisuje wszystko praktycznie nieznajomej osobie i niedługo potem popełnia samobójstwo. A majątek jest naprawdę słychać było jedynie cichy syk tlących się tytoniu i bibułki.– Stawia mnie to w niekorzystnym świetle – dodał Kranz.– Raczej w cieniu – poprawiła go. – Podejrzeń.– Otóż to.– Ale to za mało, żeby zaraz po tym odkryciu zwracał się pan do mnie po pomoc prawną. Stało się coś głową i Chyłka mogłaby przysiąc, że było w tym nieco uznania.– Odjeżdżając z Grójeckiej, zauważyłem radiowóz zaparkowany nieopodal.– I? Psy mają to do siebie, że czasem są na spacerze.– Pojechali za mną, pani musiała pytać, czy ciągnęli się za nim aż do Skylight. Głośne pukanie do drzwi i jednocześnie dzwoniący telefon stacjonarny uświadomiły jej, że tak się stało. Zanim zdążyła zapytać Rafała o cokolwiek więcej, drzwi gabinetu się otworzyły, a do środka weszło dwóch umundurowanych z nich oznajmił, że Kranz jest zatrzymany, a drugi spojrzał niepewnie na Chyłkę, być może spodziewając się problemów. Prawniczka powoli podniosła się zza biurka, ale nie miała zamiaru interweniować. Ginekolog w tej chwili nie był jej klientem, nie miała żadnego interesu w stawaniu po jego stronie.– Niech pani pamięta o tym, co powiedziałem – rzucił jeszcze, zanim policjanci go miała wątpliwości, że Kranz ma na myśli Śledczy Warszawa-MokotówSześć miesięcy pozbawienia wolności. Na tyle Kordian Oryński umówił się z prokurator, która skierowała przeciwko niemu akt oskarżenia. Sędzia nie miał wyjścia, musiał przystać na ten układ – zresztą jemu również był na rękę, sprawę można było szybko odfajkować i ruszyć dalej. W kraju, w którym dziesięć tysięcy sędziów rocznie rozpatrywało około piętnastu milionów spraw, było to całkowicie miało większego znaczenia, czy Oryński popełnił przestępstwo, czy pół roku zacznie na nowo. Nie jako prawnik, w tym charakterze był skończony. By piastować jakąkolwiek funkcję publiczną, musiał poszczycić się tym, co ustawy nazywały „nieposzlakowaną opinią”. Trudno przypisać ją komuś, kogo pozbawiono wolności za zabójstwo zamierzał robić po wyjściu na wolność? Tego nie wiedział, nie snuł jeszcze żadnych planów. Skupiał się wyłącznie na tym, jak przetrwać czas w mokotowskim areszcie. Czekał tu na niego Gorzym, któremu właściwie wystarczyłby jeden dzień, by rozprawić się z Kordianem. Na zemstę miał ich tymczasem niemal liczył na to, że prokuratorski układ zapewni mu specjalne względy – i że zdoła przekonać więzienną administrację, by umieścili go jak najdalej od człowieka, który mu się jednak nie na myślenie o przyszłości będzie później, teraz Kordian miał zamiar skupić się na przetrwaniu. Nie opuszczało go wrażenie, że trzyma w rękach tykającą bombę, której nie może się pozbyć, a licznik nieubłaganie odmierza czas, jaki mu niewiele brakowało, by doszło do gwałtu. A później Gorzym nie zatłukł go na śmierć tylko dlatego, że Oryński uzyskał pomoc z zewnątrz. Teraz nie mógł już na nią liczyć. Chyłka nie była w stanie nic zrobić, a prokuratorom już na nim nie zależało. Za murami więzienia zaś nie miał żadnych większe wytchnienie przyniosła mu informacja o widzeniu. Wiedział, że tylko jedna osoba może go strażnik prowadził go do przestronnej sali, Kordian rozglądał się nerwowo. Na dobrą sprawę Gorzym mógł go dopaść wszędzie, nawet na korytarzu. Siedział tu dostatecznie długo, by wiedzieć, komu wręczyć drobną sumę – a ta mogła sprawić, że znajdzie się we właściwym miejscu o właściwej odetchnął głęboko, gdy dotarł na miejsce bez problemów. Być może przesadzał i przez nieopuszczające go poczucie zagrożenia upatrywał kłopotów tam, gdzie nie miały prawa dostrzegł natychmiast. Jako jedyna siedziała przy pustym stoliku, nie zrobiwszy żadnych zakupów w kantynie. Wszyscy inni odwiedzający korzystali z okazji, by osadzeni, z którymi się spotykali, mogli coś wypić lub zajął miejsce naprzeciwko i przez moment patrzył na nią bez słowa. Joanna również się nie odzywała. Siedziała w bezruchu z rękoma skrzyżowanymi na piersi, jakby czekała, aż jakiś artysta w końcu utrwali jej firmową pozę.– Żyjesz? – odezwała się po powiódł wzrokiem po ciemnych gumach na podłodze, wżartych w nią tak głęboko, że zdawały się niemożliwe do usunięcia. Właściwie z oddali wyglądały, jakby były elementami posadzki.– Siedzę w więzieniu, Chyłka – odparł.– Jak każdy. Dla ciebie więzieniem jest Rakowiecka, dla innych strach przed tym, co się o nich myśli, dla jeszcze innych maski, za którymi kryją się przed całym uniósł brwi.– Mam refleksyjny nastrój – dodała niewinnie Joanna. – To miejsce jest jak inspiracja.– Chyba tylko jeśli jest się tutaj przelotem…– Tak jak ty.– Nie – zaoponował stanowczo, nie mając zamiaru robić sobie złudnych nadziei. – Ja przesiedzę tu najbliższe pół roku.– Wżadnym wypadku.– Klamka już zapadła.– Niezupełnie. Przytrzymałam ją od drugiej strony w odpowiednim rozejrzał się bezradnie. Sala widzeń przywodziła na myśl raczej peerelowską szkolną klasę niż współczesne więzienie w jednym z najszybciej rozwijających się krajów Unii Europejskiej. Oryński przypuszczał, że wyremontowano by to miejsce i dopasowano do standardów zachodnich, gdyby władza nie miała w planach przekształcenia go w najbliższym czasie w będzie jednym z ostatnich więźniów, którzy opuszczą mury mokotowskiej placówki. O ile rzeczywiście wytrzyma tutaj sześć miesięcy.– Sędzia nie wydał jeszcze wyroku – zauważyła.– Formalnie nie, ale…– Co „ale”? – wpadła mu w słowo. – Liczy się tylko aspekt procesowy, nic innego mnie nie interesuje.– Apowinno, bo jak może pamiętasz, złożyłem wniosek o wydanie wyroku skazującego.– Jak mogłabym zapomnieć? Debilizmy na zawsze zapadają mi w pamięć.– Zrobiłem to, co uznałem za…– Naprawdę mam to gdzieś – ucięła. – Nie od dziś wiadomo, że masz skrzywione pojmowanie rzeczywistości. Zresztą niczego innego nie spodziewam się po człowieku, który słucha Willa Smitha.– Właściwie ostatnio przerzuciłem się na Quebonafide, Taco Hemingwaya i…– Pogrążasz się jeszcze bardziej.– Bo nie jesteś świadoma, że temu pierwszemu zdarza się rapować o tequili.– Nieistotne. „Rapować” to słowo klucz, które sprawia, że zdusimy ten temat w zarodku, zanim będzie miał okazję się spojrzał na nią z rezerwą. Jakiekolwiek wspomnienie o zarodku wydawało się nie na miejscu, ale przypuszczał, że Chyłka użyła tych słów nie bez powodu. Nawet takimi małymi akcentami starała się pokazać, że dobrze sobie radzi.– Coś nie tak? – bąknęła.– Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przynajmniej u mnie.– Jeśli chcesz zapytać, czy u mnie też, zastanów się dwa razy.– Nie miałem takiego zamiaru.– To dobrze – odparła, kładąc dłonie na stole i patrząc na Kordiana z ukosa. – Bo to, że mój bodybuilding zakończył się przedwcześnie, nie znaczy, że jestem delikatna jak płateczek lilii unoszący się na tafelce jaki wywoływały te słowa, zdawał się dudnić nieprzyjemnym echem. Kordian również pochylił się nad stołem. Znaleźli się na tyle blisko siebie, że poczuł perfumy Chyłki.– Bodybuilding? – zapytał.– Ajak inaczej określisz ciążę?– Znalazłbym kilka lepszych porównań.– Podobnie jak mój się, a jej twarz nagle przybrała inny wyraz. Oryński dopiero teraz uświadomił sobie, że ta rozmowa nie bez powodu biegła w tym kierunku. Joanna najwyraźniej przyszła tu w określonym celu – i nie było nim rzucanie ogólnych zapewnień, że wyciągnie go z aresztu.– Wiesz, co powiedział mi podczas pierwszej wizyty?– Nie – odparł Kordian, marszcząc lekko brwi.– Że ciąża jest jak awans w pracy. Nigdy nie wiesz, ile razy trzeba dać dupy, żeby doszła do mógłby przysiąc, że w głosie dawnej patronki usłyszał uznanie.– Od razu ci się spodobał, co? – odezwał się.– Mhm – potwierdziła. – Poczułam, że nadajemy na tych samych falach.– Awspominasz o tym, bo…– Bo facet zgłosił się do mnie, szukając pomocy – odparła, a potem nabrała głęboko tchu. – Dostał spadek od jednej z pacjentek, praktycznie jej nie znał. A kiedy pojechał sprawdzić jedną z nieruchomości, zastał na miejscu nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.– Zaraz potem pognał do Skylight, ale nie zdążył mi wiele powiedzieć, bo wyprowadziła go policja – ciągnęła Joanna, nie zwracając uwagi na konsternację Oryńskiego. – Właściwie dzień jak co dzień w Żelaznym & McVayu.– No tak.– Ale istotne było dla mnie to, że jego zdaniem sprawa ma związek z nagle również się wyprostował, jakby poraził go prąd.– Jak to? – jęknął.– Spokojnie. Nie chodzi o żadne dodatkowe problemy. Wręcz przeciwnie, Kranz twierdzi, że może ci pomóc.– Jak?– Tego nie udało mi się jeszcze z niego wyciągnąć. Ale to kwestia czasu.– Więc podejmujesz się obrony?Wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie było czego rozważać.– Aco mam zrobić? – mruknęła. – Kupił mnie tym porównaniem z awansem w robocie.– Gdybym był kobietą, jakoś niespecjalnie by do mnie przemawiało.– Bo byłbyś jedną z tych, które twierdzą, że za każdym mężczyzną, który coś osiągnął, stoi jakaś kobieta.– Ato nieprawda?– Nie. Kobiety stoją przed, nie za nimi.– moment się nie odzywali, patrząc na siebie niepewnie. Niemal zwyczajowo starali się trzymać z dala od tematów, które tak naprawdę oboje chcieli poruszyć. I tradycyjnie mieli z tym To jedno jagańskie słowo wyrażało wszystko to, do czego sprowadzały się ich relacje.– Rafał Kranz jest fachowcem – dodała w końcu urzędowym tonem Chyłka. – Tyle że nie szkolono go z savoir-vivre’u, ale z opieki ginekologicznej.– Mimo wszystko na studiach musieli przygotować go pod kątem kontaktów z pacjentami.– Studia to tylko kara za to, że przetrwałeś liceum, Zordon – odpowiedziała, zawieszając wzrok gdzieś w oddali. – Nie mają praktycznego znaczenia, a na specjalizacji nie uczy się lekarzy podejścia do pacjentów. I dobrze, bo to mitrężenie czasu. Zamiast właściwego głaskania po ręce wolę właściwą diagnozę.– Ty z pewnością tak, ale…– Kranz w każdym razie je stawia. Notorycznie.– Ito wystarczy, żebyś mu zaufała?– Nie ufam nawet sobie.– Ajednak jesteś przekonana, że rzeczywiście może mi pomóc – odparł stanowczo. – I dlatego zdecydowałaś się wziąć jego sprawę.– To jeden z powodów – przyznała. – Drugi jest taki, że to wszystko mocno podejrzane.– To znaczy?Chyłka rozejrzała się, na dłużej zatrzymując wzrok na siedzącej niedaleko parze. Dopiero teraz zdawała się zorientować, że jako jedyna nie kupiła niczego w kantynie.– Zastanów się – mruknęła. – Oskarżą go o zabójstwo tej dziewczyny, ale to właściwie najbardziej absurdalny kandydat na mordercę, o jakim mogłabym pomyśleć. Gdyby to zrobił, lepiej ukryłby ciało, zapewniłby sobie alibi, zabezpieczyłby się odpowiednio. W końcu to on figuruje w testamencie, więc wiedziałby, że właśnie na niego od razu padnie cień podejrzeń.– Dlaczego ta dziewczyna w ogóle go w nim umieściła?– Nie mam bladego pojęcia, podobnie jak on. Ale dowiem się.– Miała jakąś rodzinę?– Całkiem sporą – odparła ciężko Chyłka, jakby to był powód, by współczuć spadkodawczyni. – Rodzice byli znanymi warszawskimi przedsiębiorcami, robili głównie w nieruchomościach. Obłowili się podczas reprywatyzacji, skupując sporo roszczeń, a potem inwestując zdobyte środki. W pewnym momencie przestali zajmować się przeszłością i skupili na deweloperce. Potem pochłonęły ich gry rynkowe i w rezultacie dziewczyna odziedziczyła udziały w kilku intratnych spółkach.– Dawno zmarli?– Ojciec parę lat temu, matka przed rokiem. Oboje z przyczyn naturalnych – odparła Joanna i poprawiła wyglądała w swoim dawnym, przedciążowym służbowym stroju – jakby rzeczywiście zostawiła traumatyczne przeżycia za sobą i skupiła się na tym, co tu i teraz.– Została czwórka dzieci – kontynuowała. – Ofiara, czyli Beata Widera, i trzech braci. Dziewczyna w całości odziedziczyła rodzinny biznes, bo podobno jako jedyna z całego towarzystwa była na tyle odpowiedzialna, by to ją rodzice ustanowili następczynią.– Brzmi jak przyczynek do rodzinnych zapasów w błocie.– Zapewne się odbyły, ale dopiero zaczynam badać sprawę. Na razie wiem tyle, że wszystko wskazuje na samobójstwo.– Zostawiła list?– Tak. Niestety, znalazł go sam Kranz, więc wartość dowodowa będzie taka pokiwał głową w zamyśleniu. Nie znał ani rodziny Widerów, ani ginekologa. O ile pamięć go nie myliła, nigdy nie spotkał żadnej z tych osób, nawet o nich nie słyszał. Ale dlaczego w takim razie lekarz utrzymywał, że może mu pomóc?– Bez nerwów, Zordon – odezwała się Joanna. – Wszystko przez moment namyślał się w milczeniu.– Zdajesz sobie sprawę, że to może być lichy wybieg, żebyś podjęła się obrony?– Nie – odparła bez wahania. – Kranz wie, z kim ma do czynienia. I jest świadomy, że prowokowanie drapieżnika nigdy nie przyniosło nikomu niczego próbował odpędzić od siebie myśl, że po raz pierwszy od długiego czasu Chyłka brzmi jak ktoś naprawdę zdesperowany. Wiedział, że zrobi wszystko, by mu pomóc, nawet jeśli miało to zagrozić jej samej. Ta świadomość była jednym z powodów, dla których wniósł o wydanie wyroku skazującego. Chciał mieć to wszystko już za przekonany, że tak się także powinna mieć tę pewność. Decyzja sądu należała do zwyczajnych formalności i nawet jeśli Rafał Kranz rzeczywiście miał coś, co mogło pomóc Oryńskiemu, było już za jeszcze raz to podkreślić, ale ostatecznie uznał, że przyniesie to efekt odwrotny do zamierzonego.– Po prostu się nie spiesz – odezwał się po chwili.– Zczym?– Ztym, co zamierzasz.– Nie masz pojęcia, co zamierzam, Zordon.– Nie? – odparł i uśmiechnął się pod nosem. – Planujesz w jakiś sposób storpedować mój wniosek, a potem wyciągnąć mnie z więzienia. Przypuszczam, że też przywrócić mnie na dawne stanowisko. A może nawet sprawić, że skończę aplikację i zostanę przyjęty do palestry. O czymś zapomniałem?Żaden mięsień jej twarzy nawet nie drgnął, mimo że ton, którego użył Kordian, był wyraźnie prześmiewczy.– Może o hodowli jednorożców, której założenie jest równie prawdopodobne, jak osiągnięcie którejkolwiek z tych rzeczy? – dodał.– Nie – odparła. – Ale nie powinieneś sobie drwić z jednorożców. Podobnie jak z feniksów i innych tego typu stworzeń. Wszystkie sklasyfikował Linneusz w swoim dziele Animalia Paradoxa. A nie muszę ci chyba mówić, że to był poważany przyrodnik.– Który najwyraźniej zrobił wyjątkowo głupią rzecz.– Ja zamierzam zrobić jeszcze durniejszą – zauważyła z niejaką satysfakcją Chyłka.– Jaką?– Związać się z która zapadła, zdawała się jedynie interludium między jednym a drugim żartem Chyłki. Kąciki jej ust się jednak nie uniosły, a w oczach miała wyłącznie powagę. Kordian odchrząknął nerwowo, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że mogła rzucić ten komentarz jedynie po to, żeby sam zaczął myśleć o jak najszybszym opuszczeniu nie? Może rzeczywiście planowała wrócić do miejsca, w którym się zatrzymali przed atakiem pod Skylight? Właściwie nic nie stało temu na przeszkodzie. Jeśli pominąć fakt, że Kordian był teraz odizolowany od świata zdążył cokolwiek powiedzieć, podniosła się, przesunęła dłonią po białej koszuli pod żakietem i zerknęła w stronę wyjścia.– To, że nie ufam samej sobie, Zordon, nie znaczy, że ty nie możesz.– Mhm.– Po prostu zdaj się na dodawszy nic więcej, obróciła się i ruszyła w stronę korytarza. Oryński odprowadził ją wzrokiem, wciąż zastanawiając się nad tym, co konkretnie może planować. Żaden wybieg prawny, o którym pomyślał, nie zdołałby poprawić jego mógł dalej ścierać się z prokuraturą na sali sądowej, ale wedle wszelkiego prawdopodobieństwa skończyłoby się to wyższym wymiarem kary. Jedynym rozwiązaniem było poddanie się wyrokowi. I sprawienie, że za pół roku będzie miał czystą cudem Chyłka liczyła na to, że uda jej się wrócić do stanu poprzedniego? O odtworzeniu go nie było już mowy. Nawet gdyby jakimś cudem Kranz rzeczywiście mógł zastanawiał się nad tym w drodze do celi, nie dostrzegając, że tym razem prowadzi go inny strażnik. Zorientował się dopiero, kiedy skręcili nie w ten korytarz, w który natychmiast się zatrzymał.– Idź dalej – rzucił klawisz.– Zaraz…– Zamknij ryj i idź.– Ale…Oryński urwał, widząc, że klawisz kładzie rękę na paralizatorze.– Już!Nie mając wyjścia, niepewnie ruszył przed siebie. Czuł, jak zwęża mu się przełyk, i miał wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem ściany wąskiego korytarza coraz bardziej się do siebie miał wątpliwości, że kiedy dotrą na jego koniec, zobaczy tam ostatnią osobę, którą chciałby pomylił się. Gorzym już na niego Rock Cafe, ul. ZłotaNawet bez niespodziewanie odziedziczonej fortuny Rafał Kranz mógłby pozwolić sobie na wpłacenie poręczenia majątkowego. W ramach wieloletniej praktyki w publicznej służbie zdrowia nie zarabiał wprawdzie kroci, ale od lat prowadził prywatny gabinet. Było go stać nie tylko na to, by co kwartał zmieniać samochód, ale także na to, by czas pozostały do procesu spędzić na tyle, jeśli chodziło o równość wobec prawa, uznała Chyłka, czekając na ginekologa w Hard Rocku. Ustawowe zasady były skonstruowane dla bogatych, nie dla biednych. Tylko ci pierwsi mogli pozwolić sobie na opłacanie najlepszych prawników, a jakby tego było mało, prawo umożliwiało zwyrodnialcom z zasobnym portfelem pozostawać na wolności – podczas gdy ci, którzy cierpieli na deficyt w finansach, pozostawali za kratkami nawet za drobne Kranz wszedł do restauracji, stwarzał wrażenie, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku. Zauważył Chyłkę przy jednym ze stolików, a potem podszedł do niej z niefrasobliwą zdążył się z nią przywitać, odezwała się:– Jak długo, zanim wróci okres?Skrzywił się, rozejrzał, a potem chrząknął kilkakrotnie i zajął miejsce przy stoliku. Stał na nim talerz pełen mięs, choć właściwszym określeniem byłby być może półmisek. Joanna wbiła widelec w jeden z krwistych kawałków.– No? – ponagliła go.– To zależy – odparł Kranz, drapiąc się po skroni.– Studiował pan prawo czy jak?– Nie, dlaczego?– Bo cała ta pięcioletnia przygoda sprowadza się do szkolenia studentów w udzielaniu dokładnie takiej odpowiedzi. Na każde możliwe pytanie – odparła, a potem włożyła kawałek mięsa do ust i zaczęła przeżuwać. – Więc bez pieprzenia, bo znam je zbyt rozejrzał się za kartą dań, ale Chyłka przed momentem z premedytacją oddała ją kelnerowi.– Cóż… macica musi się obkurczyć i oczyścić z tego wszystkiego, co…Urwał, przyglądając się, jak zapalczywie rozmówczyni gryzie mięso.– Na pewno chce pani teraz o tym słuchać?– Owydalaniu tkanek, wydzieliny, wodnistych upławach i odchodach połogowych? Nie, niespecjalnie, choć nie ja jedyna to z siebie wyrzucam, prawda?Kranz skinął niepewnie głową.– Pytałam o prostą rzecz – dodała. – I oczekiwałam prostej odpowiedzi.– Za kilka tygodni miesiączka zaklęła cicho i wbiła widelec w kolejny kawałek. Noszenie pasożyta miało wiele minusów, ale niewątpliwą zaletą tego stanu był fakt, że nie musiała zmagać się z comiesięcznymi przypadłościami.– Trudno – odbąknęła. – I tak jestem w lepszej sytuacji niż kobiety w Nepalu. Wie pan, że na czas okresu zamykają je w chatach menstruacyjnych?– Tak, wiem. To zwyczaj zwany chaupadi. Kobiety nie mogą wówczas dotykać innych ludzi, zwierząt, warzyw czy owoców. Nie mogą pić mleka, mają ograniczony dostęp do wody i…– Wporządku. Sprawdzam tylko, czy ogarnia pan temat z empatią, czy może jest pan takim zimnym sukinsynem, na jakiego pan wygląda.– Awyglądam?– Raczej – przyznała z pełnymi ustami. – W dodatku wchodzi tu pan jak dandys do bohemicznego przybytku, mimo że jest oskarżony o zabójstwo.– Zupełnie coś niezrozumiałego pod nosem, chcąc wysłać jasny sygnał, że nie ma zamiaru tego rozważać. Nie ulegało wątpliwości, że policja lub prokuratura mają coś więcej niż tylko list samobójczyni. Dedukcja sprawdzała się świetnie w przypadku Sherlocka Holmesa, ale niekoniecznie, jeśli chodziło o stawianie zarzutów, które mają się obronić w Chyłka spotkała się z Kranzem, starała się ustalić wszystkie fakty. Sprawa była jednak zbyt mętna, a po wszystkich sądowych i pozasądowych szarżach prawniczka nie mogła liczyć na przychylność organów podczas niedawnego procesu byłego opozycjonisty wywlekła na światło dzienne trochę prokuratorskich brudów. Nie wszystkim się to musiała więc skupić się na tym, by poznać samego Rafała Kranza. Z Rakowieckiej do Szpitala Specjalistycznego imienia Świętej Rodziny nie było daleko, poszła tam od razu po widzeniu z Zordonem. Zaczęła wypytywać o ginekologa i potwierdziła wszystko to, co już wiedziała – był obcesowym gburem, ale fachurą w swojej pacjentka skarżyła się na jego podejście, pracownicy szpitala twierdzili jednak, że Kranz nigdy nie dopuścił się czegokolwiek niezgodnego z prawem. Mimo szorstkości, w gruncie rzeczy był dobrym, porządnym facetem, przynajmniej tak mu w oczy, Joanna nie mogła przesądzić, czy te słowa wypływały z zawodowej solidarności, czy z prawdy.– Dobra – rzuciła, a potem odłożyła na moment sztućce. – Niech pan mówi.– Co konkretnie?– Co pan zrobił – odparła szybko. – Śmiało. Nic, co nieludzkie, nie jest mi cicho pod nosem, więc Joanna uznała, że od tej strony nie ma sensu go podchodzić.– Wrócimy do tego – rzuciła. – Ale teraz chcę wiedzieć, ile razy Widera u pana była, czy doszło do czegoś wykraczającego poza dotykanie zawodowe i czy…– Wżadnym westchnęła przeciągle, a potem przesunęła dłonią po bliźnie na szyi. Kiedy patrzyła na swoje odbicie w lustrze, niemal nie dostrzegała już piętna dżihadu. Gest był równie nieuświadomiony.– Ustalmy jedną rzecz: ja mogę panu przerywać, pan minie.– Wporządku.– Spotkał ją pan kiedykolwiek poza gabinetem?– Nie, zaprzeczenie. Niedobrze, uznała w duchu Chyłka. Z jej doświadczenia wynikało, że zazwyczaj kryje się pod nim coś więcej. Tyle że Rafał właściwie nie miałby po co kłamać. Jeśli widywał się z dziewczyną, prędzej czy później wyjdzie to na jakiś czas odsunęła wątpliwości na bok. Najważniejsze było teraz ustalenie, jak mocny materiał mieli w jaki sposób Kranz mógł pomóc Zordonowi.– Spotkał pan kiedyś kogoś innego z rodziny Widerów?– Nie.– Stanowczo pan zaprzecza.– Słucham?– Powinien pan raczej powiedzieć, że nie przypomina sobie, że o ile wie, że nie wydaje mu się, że jeśli pamięć go nie myli…– Po co mam używać takich formułek, skoro mam pewność, że nigdy nikogo z nich nie spotkałem?– Askąd ta pewność?Wzruszył ramionami i najwyraźniej uznał, że to wystarczająca odpowiedź. Była to kolejna nieprzesadnie dobra reakcja, a sam Kranz właściwie już na pierwszy rzut oka wyglądał jak typowa zmora się na sztuczną uprzejmość, ale w jego mimice i oczach łatwo dostrzegalne było poczucie wyższości. Żaden sędzia ani ławnik nie zapałają do niego czekała, aż rozmówca doda coś jeszcze, ale zdecydował się milczeć.– Ustalmy jeszcze jedną rzecz – dorzuciła. – Jeśli chce pan, żebym go broniła, nie może pan zachowywać się jak czarna dziura w Konstelacji Perseusza.– Co proszę?– Wydaje ona najniższy zarejestrowany dźwięk. Niemal sześćdziesiąt oktaw poniżej środkowego ce.– Rozumiem.– Nie sądzę. Ale mniejsza z otworzył oczy nieco szerzej.– Więc skąd ta pewność, że nigdy nie spotkał pan nikogo z nich? Beata ma trzech braci, jej rodzice też mogli się gdzieś panu nawinąć, wszyscy obracali się pewnie w dandysowskich kręgach.– Zktórymi ja nie mam nic wspólnego.– Nie baluje pan? Nie chodzi na Mysią po buty za dwa tysiące? Nie patrzy pan z ukosa na tych, co to chodzą na spektakle pod chmurką na Bulwarze Flotylli Wiślanej, bo uznaje tylko deski teatralne w Narodowym?– Nie.– Ato ciekawe, bo wygląda mi pan na się za kimś z obsługi, ale wszyscy zdawali się ignorować stolik, przy którym siedzieli Kranz i Chyłka. Zupełnie jakby tych dwoje stanowiło element wystroju.– Ma pani zamiar mi pomóc czy mnie obrażać?– Jedno i drugie w moim wypadku są ze sobą powiązane. Jest pan w stanie to przełknąć?– Tylko jeśli wybroni mnie pani od tego absurdalnego zarzutu.– Taki mam zamiar. Ale najpierw muszę się dowiedzieć, dlaczego go panu postawiono.– Widocznie komuś podpadłem.– Sądzi pan, że to jakiś spisek?– Ajak inaczej to wytłumaczyć? – zapytał, rozglądając się z coraz większą nerwowością. – Jakaś siksa, której nie znam, zapisuje mi cały majątek, a potem rzekomo popełnia samobójstwo.– Więc to Beata Widera miałaby się na panu za coś odgryźć? Znam lepsze sposoby niż zabijanie się.– Nie, oczywiście, że nie ona.– To kto? Podpadł pan komuś?– Przypuszczam, że nie jednej osobie. – Rafałowi w końcu udało się ściągnąć wzrokiem kelnera. Zamówił piwo i nachos, a potem na powrót skupił całą uwagę na Joannie. – Zresztą czytała pani pewnie opinie w internecie.– Przewinęły mi się. I od tego jadu aż sama poczułam zgagę.– Wtakim razie wie pani, że nie wszystkie pacjentki były zadowolone z tego, jak prowadziłem ich ciąże. To oczywiście same brednie, nikt nigdy nie próbował podjąć przeciwko mnie żadnych kroków w komisji etyki. Ale ludzie mają swoje wyobrażenia.– Nie wygląda mi to na zemstę niezadowolonego pacjenta.– Ana co?– Na skok na kasę. W dodatku niemałą.– Akto go dokonuje?Joanna uśmiechnęła się lekko. Czuła przyjemny dreszcz na myśl o tym, że stopniowo będzie odkrywać kolejne karty w tej sprawie. Była skomplikowana, nie miała co do tego wątpliwości. Ale znaczyło to tylko tyle, że Chyłka poczuje wyjątkową satysfakcję, kiedy upora się z może znów spali za sobą kilka mostów, z pewnością do celu dotrze po paru trupach i włoży kij w niejedno mrowisko. Obnaży cudze grzechy, rozsierdzi tych, którzy starali się je ukryć, i przetrąci kręgosłup każdemu, kto nie ugnie się pod odchrząknęła. Musiała przyznać, że uwielbiała tę robotę. – Wiem tylko tyle, że to nie pan chce położyć łapę na tej kasie.– Cóż… dziękuję za wotum głosie nie było nawet krzty szczerości.– Bo przypuszczam, że w przeciwnym wypadku postarałby się pan bardziej.– Podejrzewa więc pani kogoś z rodziny?– Jasne – odparła, a potem na powrót zajęła się swoim daniem. – To właśnie do domowej pralki wrzuca się najgorsze brudy, prawda?Chciał odpowiedzieć, ale Chyłka wycelowała w niego widelec.– Niech mi to pan zostawi – poleciła. – A sam zajmie się tym, co mnie interesuje najbardziej.– Oryńskim?– Mhm – potwierdziła z pełnymi ustami, a potem znacząco uniosła brwi. Nie musiała nic dodawać, by zrozumiał, że teraz ona czeka na kilka deklaracji i wyjaśnień z jego Kranz dostał swoje zamówienie, nabrał głęboko tchu.– Mogę mu pomóc.– Tak, już pan to mówił. W jaki sposób?– Nie zdradzę tego, dopóki nie zawrzemy umowy.– Zawarliśmy ją, bo w zupełności wystarczy panu moje słowo, że będę pana bronić.– Azłożyła je pani?– Jeszcze nie. Ale jestem od tego o krok, o ile usłyszę coś jej się przez chwilę, zupełnie zapominając o piwie i nachosach. Sprawiał wrażenie, jakby oceniał, czy opłaca się dalej brnąć w tę negocjacyjną przepychankę, czy kiwnął lekko głową.– Musi pani porozmawiać z tą prokurator, która prowadziła sprawę.– Prowadzi – poprawiła go. – Sąd nie wydał jeszcze wyroku.– Ale zrobi to w najbliższym czasie, więc proszę się pospieszyć.– Nigdy niespieszno mi do rozmów z prokuratorami, chyba że mam dobry powód, panie Kranz.– Wtym przypadku go pani ma.– Jaki?– Odkryła pani nowe fakty – odparł, zniżając nieco głos. – I pozwoliły one pani sądzić, że Kordian Oryński nie dokonał zabójstwa liczyła na coś większego niż tego typu rewelacje. Zbadała każdy aspekt sprawy i wiedziała, że nie ma żadnych dowodów, które mogłyby przekonać Paulinę Feruś do wycofania możliwość sprowadzała się do zmuszenia starego Oryńskiego, by wziął całą winę na siebie – ale tego Kordian nie przyjmował jako realnej alternatywy.– Nie ma niczego, co jednoznacznie dowodziłoby jego niewinności – zauważyła Chyłka.– Źle mnie pani zrozumiała.– Więc niech pan się lepiej wysławia.– Miałem na myśli dowody, które świadczą, że to zwykłe mimowolnie się skrzywiła.– Pogięło pana?– Kordian zabił matkę, ale nie miało to nic wspólnego z jej życzeniami – dopowiedział Kranz. – Nie doszło do eutanazji, ale do zwyczajnego stoliku zaległa cisza.– Właśnie to musi pani wykazać – dodał. – I proszę mi zaufać, tylko w ten sposób może go pani Śledczy Warszawa-MokotówTen moment musiał nadejść. Być może lepiej się stało, że Kordian miał skonfrontować się z Gorzymem teraz, a nie później. Oszczędził sobie złudnej nadziei, że jakimś cudem uda mu się uniknąć tego nadal miał ślady po ostatnim. Wówczas tylko cudem udało się Oryńskiemu wywinąć, teraz nie mógł liczyć na podobny finał. Odwrócił się, chcąc sprawdzić, co zamierza klawisz. Ten wycofał się już jednak za nie mógł przełknąć śliny, miał wrażenie, że zaraz się udławi. Spojrzał na Gorzyma, przypuszczając, że zobaczy na jego twarzy dzikie, zwierzęce zadowolenie. Kafar jednak zachowywał obojętność.– Czego się, kurwa, spodziewałeś? – odezwał mimo woli lekko się wycofał. Ręce drgnęły, jakby miał zamiar podnieść gardę. Nie było jednak sensu nawet się fatygować – pierwszy lepszy cios przebiłby się przez tę lichą osłonę.– Że zapomnę o wszystkim? – dodał nie odpowiadał, jakakolwiek rozmowa była bezcelowa. Ten człowiek rozumiał jedynie argument siły, a Oryński nim nie że…Być może błędnie zakładał. Być może w tym konkretnym przypadku mógłby uratować się właśnie dzięki słowom, nie czynom. Być może powinien zrobić to, czego uczono go w kancelarii Żelazny & McVay. Kultywować jej najlepsze tradycje, jak mawiała Chyłka. Łgać, przeinaczać fakty, naginać prawdę, stosować manipulacje i zastraszać ostatnie musiał odpuścić, ale wszystkie wcześniejsze elementy mogły się złożyć na plan miał wyjścia.– No? – rzucił mięśniak. – Nie masz mi nic do powiedzenia, skurwysynu?– Mam.– To dawaj. – Gorzym się zbliżył. – Zanim rozjebię ci łeb na milion kawałków.– Mogę ci zaśmiał się krótko, na jednym wydechu.– Wspuszczeniu sobie wpierdolu?– Nie. W tym, żebyś stąd deklaracja nie zrobiła na Gorzymie żadnego wrażenia. Musiał się spodziewać, że Oryński sięgnie po każdy możliwy argument, nawet najbardziej bzdurny.– Ile ci zostało? – zapytał Kordian, kiedy kafar zrobił kolejny krok w jego stronę. – Pewnie jeszcze z dziesięć lat?– Chuj cię to obchodzi.– Mogę cię stąd wyciągnąć dużo szybciej. Przesiedzisz najwyżej kilka obejrzał się przez ramię, obawiając się, że strażnik stoi za blisko i słyszy każde słowo. Ten jednak oddalił się jeszcze trochę, najwyraźniej nie chcąc obserwować, na jaki los skazał młodego prawnika.– Znam przynajmniej kilka dobrych sposobów, żebyś wyszedł przed nie odpowiadał. Nadal wyglądał, jakby nie pokładał żadnej wiary w jego słowach. I trudno było mu się dziwić – nie było właściwszego momentu na dramatyczne i żałosne apele.– To żadnej reakcji.– Wystarczy tylko znajomość Kodeksu postępowania karnego i trochę był jak sparaliżowany, z coraz większą trudnością przychodziło mu formułowanie myśli. Wiedział jednak, że musi wydusić z siebie jeszcze trochę słów. I to wyjątkowo przekonujących.– Wystarczy, że twój obrońca da mi dostęp do twoich akt – ciągnął, siląc się na pewny ton. – Daj mi godzinę lub dwie, znajdę coś.– Mój hapacz dawno by coś wyczarował, jakby było co.– Na gruncie prawa formalnego? Po skazaniu? Wątpię. Zwyczajnie by mu się to nie opłacało, skoro już przegrał sprawę. Zależy mu na kasie, na tym, żebyś dalej płacił. Nie na lekko zmarszczył czoło, co należało przyjąć za dobrą monetę. Oryński poczuł się trochę lepiej.– Pierdolenie – ocenił przeciwnik.– Daj mi okazję, żebym ci…– Dam ci co najwyżej szansę zrobienia mi laski, Oryński. I to już po tym, jak wyjebię ci przednie się zaśmiał, podchodząc bliżej. Najwyraźniej iskierka nadziei rozpaliła się w umyśle Kordiana stanowczo za wcześnie. Nie miał jednak zamiaru dawać za wygraną.– To ja cię tu wpakowałem – wesołość nagle odpłynęła z twarzy mięśniaka, jakby ta deklaracja przelała czarę goryczy.– Może nie bezpośrednio, ale doskonale wiesz, że gdyby nie ja…– Starasz się załatwić sobie jeszcze większy wpierdol?– Staram ci się wytłumaczyć, że wiem więcej niż twój adwokat. Więcej niż ktokolwiek, kto zajmował się twoją chciał wracać myślami do zdarzeń, które odcisnęły się piętnem na jego psychice i popchnęły go do nadużywania zarówno psychotropów, jak i innych środków. Nie miał jednak wyboru.– Znam każdy aspekt twojej sprawy – kontynuował. – Od twojej roli w organizacji Langera aż po…– Aż po pobicie w Izabelinie, no – przerwał mu Gorzym. – Bo to ty skinął głową i dopiero teraz przestał się cofać. Myśl o tamtych przejściach w jakiś sposób dodała mu nieco pewności siebie. Zupełnie jakby wspomnienie o nich samo w sobie stanowiło przejaw odwagi.– Wakcie oskarżenia z pewnością są jakieś dziury – podjął. – A ja mogę je wyłapać i pogłębić. Uwalę całą sprawę pod kątem proceduralnym, rozumiesz?Nie rozumiał, ale nie miało to żadnego znaczenia. Podobnie jak to, że była to prawdopodobnie jedna wielka bzdura. Zanim sąd rozesłał odpis aktu oskarżenia do stron, został on sprawdzony pod kątem wymogów formalnych. Uchybienia, które Kordian mógłby teraz wykorzystać, dawno zostałyby nie mógł ugrać wiele, ale wystarczyło, że zyska trochę czasu. Dzięki temu może uda mu się przenieść w inne miejsce, ewentualnie trafić do skrzydła aresztu, do którego Gorzym nie będzie miał dostępu.– Nic nie tracisz – dodał. – A zyskać możesz sporo.– Gówno mogę zyskać.– Przekonaj się. Co ci szkodzi?Mięśniak przyglądał mu się przez przeraźliwie długi moment, rzeczywiście zaczynając rozważać, czy nie warto zaryzykować. Z jego punktu widzenia sytuacja była pod kontrolą. W każdej chwili mógł zrobić to, co zamierzał.– Potrzebuję tylko informacji od twojego obrońcy. I wglądu w parę sądowych dokumentów.– Nikt ci ich nie da.– Nie musi. Są sposoby, żebym się zapoznał z tym materiałem. Twój prawnik wszystko mi dostarczy, jeśli odpowiednio go przypuszczał, że zarówno Gorzyma, jak i innych ludzi podlegających niegdyś Langerowi nadal reprezentują ci sami adwokaci co wcześniej – pozostający na usługach szemranych typów i gotowi przymknąć oko na zasady poufności.– To jak będzie? – zerknął w głąb korytarza, jakby on też miał wątpliwości, czy klawisz przypadkiem nie usłyszał za dużo. Namyślał się najwyżej przez kilkanaście sekund, ale Oryński miał wrażenie, że upłynęła cała wieczność.– Możesz tylko zyskać – dorzucił Kordian, rozkładając ręce. – Przecież nigdzie się nie sekundy były jak tykanie bomby.– Dziewięćdziesiąt procent spraw w sądach wygrywa się, nie mając racji – ciągnął Oryński. – A wszystko dlatego, że procedura jest coraz bardziej sformalizowana, coraz bardziej wymagająca. Uchybienia pojawiają się na każdym kroku, tyle że…– Mój hapacz by to wyłapał – powtórzył Gorzym.– Niekoniecznie. Prawnicy rzadko wnoszą o wpisanie zastrzeżenia do protokołu rozprawy, a to jest warunek, żeby potem skorzystać z…– Nie chce mi się słuchać twojego pierdolenia, było tego nie zauważyć. Równie wyraźna była nadzieja, że w słowach Kordiana tkwi jednak ziarno prawdy. W rzeczywistości to, o czym mówił, było mocno naciągane, ale w tej chwili kluczowe było zalanie przeciwnika prawniczym żargonem.– Więc? – odezwał się Oryński. – Skorzystasz z okazji czy nie?Milczenie znów się przeciągało.– Dobra – rzucił w końcu Gorzym. – Niech będzie, że masz czas do końca dnia. Jak nic nie załatwisz w tym czasie, pożegnasz się ze swoim, kurwa, honorem.– Potrzebuję trochę więcej…– Tyle masz czasu – powtórzył mięśniak, ruszając w jego go bez ogródek, ciskając na ścianę, a na odchodnym rzucił jeszcze, że załatwi, co trzeba. Kordian szczerze w to wątpił, ale szybko przekonał się, że najwyraźniej nie docenił możliwości tego godzinę później trafił do świetlicy. Kiedy usiadł przy komputerze, zorientował się, że ktoś zostawił kilka otwartych dokumentów tekstowych. Było w nich właściwie wszystko, czego potrzebował do zapoznania się ze sprawą pytająco na strażnika, który go przyprowadził, ale ten zdawał się zupełnie ignorować młodego nie pozostało nic innego, jak zagłębić się w materiale dowodowym, który dobrze znał. Śledził proces Siwowłosego i wszystkich jego podwładnych. Gorzyma w nie podniosła niczego, co mogłoby się teraz przydać Oryńskiemu. Westchnął, ale starał się nie sprawiać wrażenia zrezygnowanego. Przypuszczał, że klawisz może mieć na niego znał najczęstsze błędy proceduralne, mniej więcej orientował się też, które mają szanse w postępowaniu kasacyjnym, a które Sąd Najwyższy prawdopodobnie odrzuci jako niemające wpływu na wynik akta Gorzyma w poszukiwaniu jednych lub drugich, zupełnie nadaremno. Właściwie wystarczyłoby cokolwiek, choćby formalny bzdet, który przed mięśniakiem mógłby rozdmuchać do odpowiednich chodziło wszak o to, by naprawdę wyciągnąć go z więzienia, a jedynie przez jakiś czas tworzyć iluzję, że to możliwe. Realnej szansy nie było, prokuratura stanęła na wysokości kilkudziesięciu minutach babrania się w brudach Gorzyma Kordian miał dosyć. I stracił całą nadzieję na to, że uda mu się cokolwiek znaleźć. Oskarżyciele zdawali się zabezpieczyć na każdym froncie, wypełniając normy postępowania karnego co do rozruszał kark, zaplótł dłonie z tyłu głowy i przez moment wbijał pusty wzrok przed prokuratura zachowała się lege artis, być może nie powinien się skupiać na tym etapie postępowania i zamiast tego zainteresować się tym, co robiła wcześniej policja. To wtedy najczęściej dochodziło do niewielkich wszystko, co działo się przed wszczęciem postępowania przygotowawczego i w jego trakcie. Także na tych etapach wszystko wydawało się bez trudno się było dziwić. Policjanci nie mieli powodu kombinować – Chyłka i Oryński wystawili im Siwowłosego i Gorzyma na tacy. Wystarczyło tylko skonsumować wyjątkowo apetyczne półtorej godziny Kordian spodziewał się, że zaraz zostanie zaprowadzony z powrotem do celi. Zerknął na drzwi, ale zobaczył tylko plecy strażnika. Wyglądało, że na kogoś czeka – i po chwili Oryński przekonał się, że rzeczywiście tak Gorzymowi wyjątkowo się spieszyło. Wszedł do środka, pociągnął nosem, a potem skinął ręką na Kordiana jak na psa.– Zaraz…– Wstawaj.– Jeszcze nie skończyłem.– Skończyłeś, nie miał zamiaru dawać za wygraną. Nie, dopóki nie wymyśli czegoś, co da mu choć cień szansy na ratunek. Wskazał palcem monitor i zmrużył oczy.– Tu może coś być – odezwał się.– Ta?– Mówiłem ci, że coś znajdę.– Niby co?Kordian odwrócił się w stronę ekranu i wbił wzrok w notatkę służbową, którą sporządzili funkcjonariusze po zatrzymaniu Gorzyma. Jednym z nich był Szczerbiński. O ile pamięć Oryńskiego nie myliła, to właśnie wtedy wraz z Chyłką go Szczerbatego potwierdzała, że prawdopodobnie nie doszło do żadnych uchybień. Był nie tylko porządnym człowiekiem, ale też solidnym stróżem prawa.– No, karakanie? – ponaglił go Gorzym. – Co znalazłeś?Ale nie tylko Szczerbiński przesłuchiwał zatrzymanych wówczas ludzi, pomyślał Kordian. Być może któryś z jego kumpli pofolgował sobie w pewnym momencie. Może za bardzo przycisnęli Gorzyma, może podeszli go, przekraczając granicę, i wymusili jakieś w trakcie postępowania policyjnego przyznał się do kilku zarzutów, chciał przehandlować to i owo – dopiero potem wycofał się ze wszystkiego i za namową swojego obrońcy szedł w zaparte. Była to właściwie nie najgorsza taktyka, bo próbowano wykazać, że policja uwzięła się na Gorzyma tylko dlatego, że ten nie cieszył się zbyt dobrą ktoś pozwolił sobie na zbyt wiele?Nie, prawdopodobnie nie. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie?– Potrzebuję nagrań z monitoringu – rzucił buńczucznie Kordian.– Jakiego monitoringu?– Zposterunku, na którym byłeś przesłuchiwany.– Ana co ci to?– Znajdę…– Gówno znajdziesz, bo nie ma żadnych uniósł brwi.– Jak to?– Chcieliśmy je dostać wcześniej, ale nie nagrywali nas. Podobno nie rację, prawo nie wymagało zapisu audiowizualnego z przesłuchań, w zupełności wystarczyły papiery podpisane później przez podejrzanego i notatki służbowe podsunęło Oryńskiemu pewien pomysł. Niezbyt dobry, ale możliwy do sprzedania. Codziennie na całym świecie handlarze wciskali klientom wszelkiej maści chałę i tandetę – przy odrobinie szczęścia i jemu powinno się udać wetknąć Gorzymowi lewy towar.– Idealnie – rzucił, siląc się na najbardziej przebojowy ton, jaki mógł zapozorować. – To nam daje pewne pole manewru.– Niby jakie?– Możemy obalić przynajmniej część z tego, co wtedy powiedziałeś. I wykazać, że doszło do manipulacji.– Odwołałem potem te rzeczy.– Ale część z nich potwierdziły inne dowody, więc na nic ci się to nie zdało.– Ty też mi się na nic nie zdasz.– Przeciwnie – zaoponował stanowczo Oryński. – Mogę argumentować, że śledczy przedstawili dowody w